Na początek chciałbym zaznaczyć, że Jana Rokitę nadzwyczaj sobie cenię, szczególnie za format intelektualny, którego większości obecnych dziś na scenie politycznej wyraźnie brakuje. Kiedy w 2005 roku podejmowałem decyzję czy zagłosować na PiS czy na PO (tak tak, to był czas kiedy ten wybór był nie tyle niedramatyczny co wydawał się wręcz nieistotny - jakże mylne to było mniemanie) to Jan Rokita był jednym z głównych powodów, dla których wybrałem Platformę, jesli więc się w swoich domysłach istonie mylę, z góry proszę o wybaczenie.
Od kilku dni możemy w TVN24 obserwować serial pt. "Rokita". Najpierw pogłoski o tym, że wraca do polityki, potem informacje o kłopotach z komornikiem, wyrzucenie z Platformy. Nagle Rokity zrobiło się bardzo dużo, co więcej, antena stacji trzymającej do tej pory mocną sztamę z premierem stała się okienkiem jego rywala, Rokity, który ma prawo mieć silną potrzebę odegrania się na Donaldzie Tusku za to, że ten go praktycznie z orbity polskiej polityki wypchnął. Rokita w swego rodzaju "orędziu" dosyć ostro wyraża się o obecnej władzy, jego wypowiedzi są szeroko cytowane i omawiane. Który z osobistych wrogów Donalda Tuska miał taką szansę?
I tutaj odpowiedzią na pytanie "dlaczego?", która wydaje mi się dość prawdopodobna, wydaje mi się podejrzenie, że to ustawka. Oto w obliczu dołowania partii rządzącej i wyraźnego przesunięcia sympatii elektoratów na prawo, wyciaga się z zakurzonej szuflady nieco podniszczonego, ale być może żądnego powrotu konserwatystę. I mówi "proszę, oto ten, który nas wszystkich uratuje od PO. I oczywiście PiS". Albo "zobaczcie, teraz PO znowu będzie partią wielonurtową". Albo "proszę, oto prawica, też ma niewyparzoną gębę, a nie jest tak jadowicie milcząca jak ta kaczyńska".
Kto wie czy w najbliższym czasie w promieniach zachodzącego słońca nie ujrzymy najdjeżdżającego Rokity. Najpierw jednak trzeba mu dorobić martyrologię.